Spotkanie – niedziela, 28 kwietnia
Swoje poszukiwania rozpoczęłam w Tokio, w jednym z tamtejszych urzędów. Tak przy okazji postanowiłam pozwiedzać miasto, bo jako tako to tu nie byłam. Ale cóż, najpierw priorytety. Pani w urzędzie sprawdziła w spisie ludności i podała mi adres. A więc Sayuki Akihiko dalej mieszka w Japonii? Na dodatek w Tokio? Miło. Przynajmniej nie muszę nigdzie daleko teraz jechać i może uda mi się go wyciągnąć na zwiedzanie miasta… Pojechałam taksówką pod wielki apartamentowiec, w którym rzekomo mieszka mój prawdziwy ojciec… Wjechałam windą na odpowiednie piętro, znalazłam te drzwi… i nie mogłam. Ręce zaczęły mi się trząść, zaczęłam się zastanawiać, co mam powiedzieć… Stresowałam się. I to bardzo.*Nie bądź ciotą, zapukaj wreszcie albo ja to zrobię.* - ten głos coraz mniej mnie przerażał. Może i brzmiał tak, jak mój własny, ale słyszałam w nim kompletnie inna osobę. Jakby się bardziej wsłuchać, można by usłyszeć różnicę…
Posłuchałam rady i zapukałam. Co prawda, cicho, ale zawsze… Po chwili byłam tak zestresowana, że chciałam stamtąd uciec, ale moje nogi nie chciały mnie słuchać. Nie wiem czemu… Nie mogłam się ruszyć z miejsca, a kiedy nikt nie otwierał, mimowolnie moja ręka się uniosła i kliknęła przycisk dzwonka.
*Co ty robisz!?* - jakbym pytała „tą inną” w mojej głowie…
*Zrobiłam to, na co ty nigdy byś się nie odważyła. Już prędzej byś kogoś zabiła niż zadzwoniła. Wyświadczyłam ci przysługę, więc ciesz się.* - westchnęłam, ale trochę mnie to uspokoiło. To dziwne uczucie, porozumiewać się z kimś, kto siedzi w twojej głowie… to jest niezwykłe.
Po chwili usłyszałam dźwięk otwieranego zamka i przez drzwi wyjrzał dość wysoki, jak na Japończyka, mężczyzna o białych włosach. Nie wyglądał zbyt staro, maksymalnie na 35 lat. I chyba tyle miał.
-Tak? – spytał, dość pewny siebie. Zlustrował mnie od stóp aż do czubku głowy. Był prawie tej samej wielkości, co ja…
-Czego chcesz? – dodał po chwili, troszkę zirytowany moim nie-odpowiadaniem.
-G..gomene! Przyszłam do pana… bo.. etto… tak się składa, że… chyba jest pan moim ojcem…. – speszyłam się i zrobiłam cała czerwona.
*Zuch dziewczyna!* -zaśmiała się.
-Niby jak to!? Że niby mam córkę? Nie chrzań mi tu i spływaj! – chciał mi zatrzasnąć drzwi przed nosem, ale wsadziłam , czy też raczej „moja pomocniczka” mi ją wsadziła, do jego mieszkania. Bardzo mocno mnie zabolało, ale nie krzyknęłam. Łzy same napłynęły mi do oczu. Mężczyzna od razu mnie złapał i, widocznie z przykrością w oczach, zaczął przepraszać. Noga zaczęła mi puchnąć, więc wziął mnie na ręce i wniósł do swojego pięknego, przestronnego apartamentu. Było w nim bardzo jasno, gdyż cały salon był przeszklony. Posadził mnie na dużej, skórzanej kanapie.
-Wybacz ta bezpośredniość, ale musisz zdjąć spodnie. Chyba że chcesz, żeby potem ci je pokroili w szpitalu.
Kiwnęłam głową, choć bardzo niechętnie. Pan Akihiko odwrócił się do mnie plecami. Rozpięłam rozporek i ledwie ściągnęłam spodnie. Noga dalej puchła…
-Zdjęłaś już?
-H..hai!
Mężczyzna odwrócił się i zlustrował mnie od dołu do góry. Znowu. Wstydziłam się, wiadomo, byłam tylko w bluzce i w majtkach. Na dodatek, to kompletnie obcy mi facet. Uśmiechnął się i przeszedł do kuchni, po czym wrócił z jakąś maścią. Bez słowa uklęknął przy mnie i zaczął wsmarowywać mi ją w nogę… Nie wiem, czy da się być jeszcze bardziej czerwonym, ale tak właśnie się czułam.
-A..p..pamięta pan Lucindę?
-Lucinda… nie mógłbym zapomnieć. Piękna Brytyjka, niestety mężatka… Ale dni z nią były chyba najszczęśliwszymi w moim życiu.
-A ja jestem efektem tych dni. – mruknęłam.
-Faktycznie, jesteś trochę do niej podobna. Ale… po co do mnie przyszłaś? Jej mąż cię tu po mnie przysłał!?
-Iie. Sama chciałam tu przyjść. Chciałam poznać mojego tatę. – uśmiechnęłam się, choć noga bolała coraz bardziej. A przynajmniej tak mi się wydawało. Maść się wchłonęła, więc niedługo powinna pomóc… Akihiko się uśmiechnął. Chyba sprawiło mu przyjemność to, że nazwałam go tatą.
-Przepraszam, że przytrzasnąłem ci nogę… Po prostu… już kilka razy mi się tak zdarzało. Bycie dość sławnym aktorem jest męczące.
-Jest pan aktorem? – spytałam, lekko nie dowierzając. Popatrzył na mnie maślanymi oczami.
-Nie słyszałaś o mnie? Sayuki Akihiko, jeden z najlepszych aktorów w Japonii! Grał w wielu produkcjach, a także w reklamach! Co prawda, na scenie używa swojego pseudonimu i jest znany jako… tututudum! Kotoya Kise!
-Nie, pan wybaczy, nie znam. – w tym momencie zaliczył zgona. Był chyba troszkę zbyt pewny siebie.
-A myślałem, że jestem sławny… Może przestanę używać pseudonimu… Tak, niech się wszyscy dowiedzą, jak się naprawdę nazywam… - mamrotał coś do siebie.
-Ale proszę pana, nic się nie stało…
-Jak to „nic”? Żeby nawet własna córka nie wiedziała, kim jest jej tatuś! Co ze mnie za gwiazda… - przyglądałam mu się, po czym się zaśmiałam. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i pogłaskał mnie po głowie.
-Chyba rzeczywiście jesteś moją córką… - westchnął.
-No cóż, teraz trzeba będzie zrobić z ciebie małą gwiazdkę! Co ty na to? Jestem pewien, że po mnie odziedziczyłaś talent aktorski! – dodał, natchniony wizją mnie grającej w jakimś filmie akcji.
-N..nie jestem pewna, czy to dobry pomysł…
-Niby czemu nie? Wiesz, jaka będziesz sławna? Wyobraź to sobie…
*Nie! Kategorycznie nie! Nie pozwól mu na to! Bo się jeszcze dowiedzą o naszym małym sekrecie!*
*Przecież wiem…*
-Niezbyt dobrze się czuję, kiedy ludzie na mnie patrzą… Trauma z dzieciństwa, wiesz. Poza tym, to będą problemy nie tylko dla mnie, ale też i dla ciebie… - odparłam.
-Poza tym, ja muszę się już zbierać. Opuchlizna troszkę zeszła… - próbowałam się wcisnąć z powrotem w moje spodnie, ale Akihiko mnie powstrzymał.
-Nie ma mowy, nie będziesz mi nigdzie szła w takich obcisłych spodniach. Poczekaj chwilę… - powiedział i wyszedł. Po chwili wrócił i usiadł obok mnie, z uśmiechem na ustach. Popatrzyłam na niego lekko zdziwiona. Po jakichś dwóch minutach zadzwonił dzwonek do drzwi. Wstał, otworzył i wrócił do mnie z jakąś paczką…
-Otwórz, to dla ciebie! – podał mi nożyk.
Posłusznie zrobiłam, o co prosił. Oczywiście, przy okazji pocięłam sobie palce. Trzy. Nie mocno, ale krwawiły. Zaczęłam zlizywać krew, a tata przyniósł plasterki, po czym zakleił mi rany. Po kolejnej, na szczęście udanej próbie, z pudełka wyjęłam piękną, czarną, długa suknię (a’la http://fc07.deviantart.net/fs13/i/2007/006/3/d/Gothic_Lolita___Aristocrat_by_Amenoel.jpg ) . Przyjrzałam jej się…
-Jest… piękna… ale chyba cię pogięło!
-Co? O co ci chodzi! Jestem pewien, że będziesz w niej wyglądać ślicznie!
-Nie o to mi chodzi… Mam tak łazić po mieście!?
-A co, nie podoba ci się? – spytał, trochę smutny.
-Znaczy, sukienka jest śliczna, ale nie do zwiedzania miasta!
-Więc mam znaleźć coś lepszego?
-Jeślibyś mógł…
Westchnął. Po kilku minutach przyszła kolejna paczka. Wyjęłam kolejną, o wiele krótszą sukienkę w stylu wa lolita. (http://4.bp.blogspot.com/-v_xanUnZolc/TZERo1kFNjI/AAAAAAAAAkc/Sl3cmdeK5OE/s1600/1CT00012_01.jpg ) Westchnęłam.
-Tato, proszę cię, coś normalnego! Może być nawet lolita, ale taka nadająca się do zwiedzania!
-No dobrze… może chcesz taką militarną? Przy okazji będziesz sprawiać wrażenie kogoś ważnego, wiec raczej nikt cię nie będzie zaczepiał..
-Dobra, byle szybko, bo mi nie starczy czasu na zwiedzanie!
Trzecia paczka. Szczerze, zawsze chciałam mieć taką lolitę… (http://img01.taobaocdn.com/imgextra/i1/77724479/T2J0X.XrRaXXXXXXXX_!!77724479.jpg )
Przebrałam się w nią i wyglądałam jak jakaś wojskowa szycha… Do tego dostałam dość wysokie kozaki na dość niskim obcasie, i nawet karabin! Widać tutaj siłę bycia sławnym… Oczywiście broń nie była nabita, a na dodatek zabezpieczona, więc miałam ją tylko dla szpanu.
-Możesz zatrzymać te wszystkie sukienki. Ten sklep i tak nie przyjmuje zwrotów.
-Nie… czułabym się nieswojo, gdybym przyjęła takie prezenty od ledwo poznanej osoby… Ale nie powiem, zaskoczył mnie pan. Jaką ma pan pewność, że jestem pana córką?
-Żadnej. Ale to sprawdzę, nie bój się. Wyglądasz pięknie…
-Dziękuję. – byłam nieźle podjarana, ale nie dałam tego po sobie poznać.
-To jak? Idziemy?
-Idziesz ze mną… tato? – dalej dziwnie mi było się tak do niego zwracać…
-No pewnie. – powiedział i założył okulary przeciwsłoneczne. Przepuścił mnie w drzwiach, po czym ruszył ze mną do windy. Zjechaliśmy na sam dół i, choć wiedzy o tym, że to mój ojciec, czułam się nieswojo. Bardziej niż u niego w mieszkaniu. Z drugiej strony, to nadal przecież obcy dla mnie facet.
Wyszliśmy z budynku i, do tej pory, nie wymieniliśmy żadnego słowa. Dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy „druga ja” nie będzie chciała go zaatakować.
*Spoko, rodzinki nie ruszam… zazwyczaj.* - parsknęła. O dziwo, porozumiewanie się z nią robiło się dla mnie nadzwyczaj wygodne. Na dodatek, było całkiem miło. Zaraz, co ja gadam!? To jest straszne!
Już sama siebie nie rozumiem…
-To co chciałabyś zobaczyć? – spytał Akihiko, zainteresowany.
-Wiesz, nie wiem, czy dam radę chodzić tak cały dzień… może lepiej pojadę już do domu… - chciałam się wymigać. W sumie, nie kłamałam. Noga naprawdę mnie bolała. Bardziej, niż przedtem. Choć to pewnie dlatego, że siedziałam przez cały czas.
-To daj się chociaż zaprosić na lody… za tę nogę.
Kiwnęłam głową, nawet nie patrząc mu w oczy. Ruszyliśmy, powolnym krokiem, w stronę przystanku autobusowego. Tata mieszkał dość daleko od centrum, gdzie było mnóstwo lodziarni. Kogo ja oszukuję. Tutaj praktycznie wszędzie są lodziarnie, nawet naprzeciwko.
W każdym bądź razie, wsiedliśmy do autobusu. Nie było w nim tłumów, więc bez problemu usiedliśmy. Wszyscy się na nas patrzyli, ale starałam się to ignorować. Tata spojrzał na mnie i się uśmiechnął, więc odpowiedziałam mu tym samym. Pomimo to nie czułam się pewnie. W końcu wysiedliśmy. Praktycznie środek miasta. Mnóstwo ludzi dookoła. Byłam trochę zdenerwowana. Nie wiedziałam, ile dam radę chodzić, a poza tym, nie mogłam mieć pewności, że „druga ja” nie postanowi przejąć pałeczki. Dalej bez słowa weszliśmy do pierwszej lodziarni, która była droższa od przeciętnych. Usiedliśmy razem przy jednym stoliku. Dopiero kiedy dostaliśmy zamówione lody, tata się odezwał.
-Co ty taka cicha jesteś? U mnie w domu to cały czas coś mówiłaś… coś się stało?
-Nie, nic… tylko..
-Czujesz się niepewnie? Nie bój się, też jestem trochę zdezorientowany.
Uśmiechnęłam się. Nagle usłyszałam głosy jakichś dwóch dziewczyn, które najwyraźniej gadały o moim tacie, bo chwilę potem do nas podeszły.
-Pan Kotoya Kise? Jesteśmy pana wielkimi fankami! – jarały się. Trochę mnie to irytowało. Akihiko, jak gdyby nigdy nic, zignorował mnie i zaczął się cieszyć jak głupi do sera. Był o wiele bardziej dumny, niż mogłam się tego po nim spodziewać. Chrząknęłam znacząco. Dziewczyny popatrzyły na mnie i zlustrowały mnie od góry do dołu.
-Panie Kotoya, kto to?- wskazały na mnie, widocznie zirytowane moją obecnością. Przewróciłam oczami.
-To… moja córe..! – zamknął się w połowie cłowa, bo go kopnęłam pod stołem. Dość mocno. Popatrzył na mnie, ze łzami w oczach.
-Jestem dowódcą japońskich oddziałów wojskowych. W czymś problem? – powiedziałam całkiem poważnie. A właściwie, to „ona” powiedziała. Westchnęłam sama do siebie, w myślach.
-I..iie… - zmieszały się dziewczyny, troszkę przestraszone.
-T..to my już m..może nie b..będziemy przeszkadzać… - wycofały się i szybkim krokiem wyszły z lodziarni. Uśmiechnęłam się triumfalnie, a tata dziwnie na mnie patrzył.
-Czemu mnie kopnęłaś? I czemu skłamałaś? – pytał, jeszcze bardziej zdezorientowany.
-Bo nie chcę mieć potem problemów. A teraz wybacz, muszę już jechać… - wstałam i ruszyłam ku wyjściu. Zanim jednak otworzyłam drzwi, Akihiko złapał mnie za nadgarstek i wsadził mi do dłoni kawałek papieru.
-To mój numer. Jak coś, to dzwoń. – powiedział i bez ostrzeżenia wyrwał mi kilka włosów. Nie zareagowałam.
-A to do sprawdzenia. Zadzwoń do mnie za godzinę. – zaśmiał się, a ja poszłam na pociąg.
Wielu ludzi po drodze mi się przyglądało. No bo kto normalny łazi w stroju militarnym i z karabinem po mieście!?
Nieważne.
Już nic nie jest ważne.
Chcę do domu.
Wsiadłam do pociągu. Oprócz mnie, w przedziale były trzy osoby. Westchnęłam. W domu będę dopiero za trzy godziny… na dodatek ostatnie dziesięć kilometrów muszę iść na piechotę. Popatrzyłam na pasażerów.
Był jeden mężczyzna, koło 60. Czytał sobie dzisiejszą gazetę. Była kobieta, mająca na oko 30 lat. Ale moją uwagę przykuł trzeci pasażer. Chyba był w moim wieku, wysoki, z ciemnymi włosami i pięknymi, błękitnymi oczami. Słuchając muzyki, spoglądał na mnie zza swoich okularów. Coś mnie zaintrygowało. Uśmiechnęłam się do niego, co prawda mimowolnie.
*Co ty, do cholery, robisz?* - spytałam tą drugą.
*A nic, spodobał mi się. I zamierzam ci pokazać, jak podrywa się facetów.* - zaśmiała się.
*Poza tym, mów mi Nashi.* - zaczynałam się bać. Pamiętam początki zjawiska zwanego „rozdwojeniem jaźni”. Wtedy tylko zabijałam, nawet o tym nie wiedząc… a teraz? Nashi mnie torturuje. Nie dość, że panuje nad moim ciałem, to jeszcze karze mi się przyglądać.
Wstałam. A właściwie to Nashi wstała. Podeszła do chłopaka i popatrzyła mu w oczy. Zachęcająco się uśmiechnęła. Znaczy, był to pociągający uśmiech. Nie wiedziałam, że mięśnie mojej twarzy pozwalają mi na taką minę. Chłopak odwzajemnił się tym samym. Nashi uśmiechnęła się trochę szerzej, złapała chłopaka za kołnierz koszuli, którą miał na sobie i przyciągnęła go do siebie, składając na jego nad wyraz wspaniałych ustach namiętny pocałunek. To było uczucie nie do opisania. Tak, jakbym to j się z nim całowała, ale jednocześnie nie. Jakby to był sen. O dziwo, nieznajomy nie stawiał oporu. Wręcz przeciwnie. Delikatnie złapał Nashi za tył głowy i zaczął ją całować jeszcze namiętniej. Wstał. Teraz to on musiał się schylać. Kobieta udawała, ze nas nie widzi, zaś mężczyzna patrzył pożądliwie. Wzdrygnęłam się. A przynajmniej chciałam. Ale nie mogłam.
*Już wiesz, jak to jest być uwięzionym w czyimś ciele.* - odezwała się. Wcześniej się nawet nie zastanawiałam, jak ona się czuje…
Chłopak dotykał ją coraz bardziej nachalnie. Ręce przeniósł najpierw na plecy, a potem na pośladki. Wszystko czułam, a nie mogłam się ruszyć… Było jednocześnie cudownie i strasznie… On tak cudownie całował… Po chwili jednak przestał i popatrzył mi w oczy. Uśmiechnął się.
-Mogę wiedzieć, jak się nazywasz? – odezwał się cicho, pięknym , pociągającym głosem. Aż miałam ochotę pozwolić Nashi na dalsze działania. Działał na mnie tak hipnotyzująco…
-Nashi. - odezwał się mój głos, a usta same sięgnęły do jego. Pomimo wielkiej przyjemności, nie mogłam pozwolić Nashi działać. Skupiłam się i spróbowałam zrobić cokolwiek. Wyszło nawet dobrze… no, może oprócz tego, że udało mi się tylko ugryźć go w język. Okularnik od razu się cofnął, łapiąc się za usta. Poczułam smak krwi. Chłopak był trochę zdziwiony i przestraszony jednocześnie. Oblizałam się. A właściwie, to znów Nashi. Zaśmiała się i zbliżyła do chłopaka, a ten uciekł i wpadł do innego przedziału. Popatrzyła za nim i usiadła z powrotem na miejscu.
*I widzisz, tak to się robi!* - powiedziała triumfalnie.
*Ale czemu go ugryzłaś!?*
*Bo chciałam… wiesz przecież, jak lubię krew…*
Prychnęłam. Oczywiście w myślach. Odzyskałam panowanie nad ciałem, więc odetchnęłam z ulgą. Dopiero po chwili spojrzałam na zegarek. Naprawdę minęło aż tyle czasu?! Wow, całe 15 minut. Patrzyłam przed siebie, a dokładniej na majaczące widoki zza szyby… Zasnęłam.
Obudził mnie dopiero komunikat o mojej stacji.
Westchnęłam, kiedy musiałam wysiąść na nudnej, opuszczonej stacji. W dodatku byłam zaspana. Z drugiej strony, może i dobrze. Przynajmniej Nashi nie będzie miała możliwości nikogo zabić. Ruszyłam do domu…